poniedziałek, 26 czerwca 2017

Jak wygląda poród w Hiszpanii




Mój synek ma już ponad 11 miesięcy, a ja dopiero teraz zebrałam się do opisania wspomnień z najcudowniejszego dnia w naszym życiu – jego narodzin. Dzisiaj chciałabym podzielić się z Wami moim doświadczeniem, jakim jest poród w Hiszpanii. Alex to moje pierwsze dziecko, dlatego nie mogę porównać mojego przeżycia do porodu w Polsce, chętnie jednak posłucham jak wyglądał on z Waszej perspektywy. Poniższy tekst napisany będzie w formie opowiadania streszczającego Wam pierwsze dni życia synka spędzone w szpitalu ukazując tym także realia panujące w barcelońskiej placówce leczniczej.



Alex według wyznaczonej przez lekarza daty miał przyjść na świat 24 lipca. Ostatnią wizytę zaliczyłam dzień wcześniej, bez żadnych bólów, czy innych objawów mających zwiastować zbliżający się poród. Wracając od lekarza zadzwoniłam do partnera, aby przekazać mu słowa doktora, który żartował, że naszemu synkowi nie spieszy się na świat i musimy uzbroić się w cierpliwość. Człapałam ociężale w lipcowym upale wspinając się ulicą po wzniesionej drodze prowadzącej do naszego bloku. Po drodze zajrzałam do piekarni, w której automatycznie napotkałam przyjazne spojrzenia. Już chyba dużo nie zostało? Pytały ekspedientki wnioskując po wielkości mojego brzucha. Była to prawda, przecież według obliczeń lekarza prowadzącego, synek miał urodzić się dokładnie następnego dnia. Podzieliłam się tą informacją z przemiłymi paniami, a później jeszcze z kilkoma innymi osobami, które zaczepiły mnie uprzejmie na wbrew pozorom krótkiej drodze do domu. Śmiałam się przy tym ze słów doktora, który zapewniał, że malec nie szykuje się jeszcze do poznania świata. Tego samego dnia w nocy odeszły mi wody i tak oto zaczął się poród. Synek najwidoczniej chciał zrobić lekarzowi psikusa. 


Karetka przyjechała niemal natychmiast. Przyniesiono nosze, ale oznajmiłam, że dam radę zejść po schodach sama, nie pojawiły się bowiem jeszcze żadne bóle. Sanitariusze odetchnęli z ulgą przerażeni dotychczas wizją znoszenia mnie z czwartego piętra. Usadowiłam się na fotelu z tyłu ambulansu i trzęsłam się ze strachu podczas, gdy młoda towarzysząca mi sanitariuszka zajęła się mierzeniem ciśnienia i przeprowadzaniem szybkiego wywiadu. Wyglądała na młodszą ode mnie, przez moment zastanowiłam się, czy umiałaby odebrać poród, gdyby rozpoczął się właśnie w tej chwili. Odgoniłam jednak szybko przerażające myśli i spróbowałam się rozluźnić. Młoda kobieta dostrzegła mój strach i spróbowała zagadywać mnie przyjaźnie, co na pewno miało na celu oderwanie mnie od rozmyślań na temat tego, co za chwilę miało mnie czekać. 




Do szpitala dotarliśmy dość szybko. Przyjęto mnie tam z profesjonalną należytością, lecz przy okazji i z ludzką uprzejmością. Gdy dzisiaj wspominam pobyt w szpitalu, doceniam przede wszystkim wsparcie psychicznie, które otrzymałam od położnych i lekarzy. Okazało się ono bowiem bardzo pomocne, a słyszane słowa uspokajały mnie w tych jakże stresujących chwilach. Rodzina pytała mnie, czy nie obawiałam się, że w trakcie akcji porodowej nie zrozumiem czegoś, co będą mówić do mnie lekarze, czy co gorsza, zrozumiem ich źle. Język jednak nie stanowił dla mnie problemu. Na wstępie położne upewniły się, że posługuję się hiszpańskim biegle, mimo to dla pewności mówiły wyraźnie i zrozumiale, a do tego miałam przy sobie partnera, który mimo hiszpańskiej narodowości rozumiał mnie, jak nikt inny. 


Skurcze wciąż się nie pojawiały, więc wysłano mnie na odpoczynek informując przy tym, że jeśli skurcze nie pojawią się w ciągu 15 godzin, konieczne będzie ich wywołanie. Przydzielono mnie do dwuosobowej sali, w której leżała już kobieta w zaawansowanej ciąży. Całą noc postękiwała z bólu, a ja nie mogłam spać przerażona myślą, że jest to dokładnie to, co czeka mnie już niedługo. Otrzymałam wszystkie potrzebne przybory do higieny intymnej. Ręczniki, piżamę, szampon i żel pod prysznic. Pościel zmieniano codziennie, przy czym pytano, czy czegoś nie potrzebowałam i donoszono czyste ręczniki. W razie potrzeby miałam użyć przycisku znajdującego się zaraz nad moim łóżkiem, którym mogłam wezwać położną, jak zapewniano, nawet z najmniejszą wątpliwością.


Czas płynął, akcja porodowa posuwała się bardzo powoli, a można by nawet rzecz, że nie posuwała się wcale. Ostatecznie zdecydowano się na podanie mi oksytocyny i wywołanie skurczów. Podczas 26 godzin, które minęły od momentu pierwszego bólu, do momentu narodzin syna cały czas towarzyszył mi tata dziecka.  Mogłam również liczyć na pomoc położnych, które uspokajały mnie i próbowały wesprzeć w tych ciężkich momentach. Po wielu godzinach walki na świecie powitaliśmy naszego pierwszego syna Alexandra. Z chwilą, w której chwyciłam go w swoje ramiona, liczył się już tylko on. Według polityki szpitala pierwsze godziny po narodzinach dziecka są fundamentalne w jego rozwoju emocjonalnym, dlatego stawia się na bezpośredni kontakt ciało do ciała z matką. Do kąpieli, ważenia i badań zabrano maluszka dopiero po czterech godzinach od porodu, w trakcie których trzymałam go wciąż przy piersi. Po narodzinach synka położne wykazały się równą kompetencją oraz empatią. Tłumaczyły, wspierały. Nawet w chwili, zupełnie naturalnego po porodzie związanego choćby z burzą hormonów załamania mogłam liczyć na dobre słowo pielęgniarki. Dziś wiem, że owo wsparcie było jednym z ważniejszych czynników, które pomogły mi przejść przez tych kilka ciężkich dni. 




Gdy mały wymęczony porodem, który dla dziecka jest wcale nie mniejszym szokiem, zasnął, ja w końcu mogłam się posilić. Posiłki w szpitalu przypominały catering hotelowy, i nie, nie był to szpital prywatny, a zwykły, publiczny. Dwudaniowy obiad składający się zawsze ze sporego kawałka mięsa, napój, a nawet deser. Raz na jakiś czas zaglądała do mnie nawet położna pytając, czy nie mam ochoty na jogurt lub owoc.
  
W szpitalu spędziliśmy cztery noce. Przy wypisie życzono nam powodzenia oraz podarowano koszyczek z pierwszą wyprawką dla dzidziusia, która zawierała kosmetyki i pieluchy. Mimo bólu i fizycznego dyskomfortu z budynku wychodziłam zadowolona i z odczuciem prawidłowego potraktowania. Jeśli czegoś mogłam życzyć sobie przed porodem, to właśnie tak profesjonalnej, a zarazem ludzkiej załogi. 
 
To moje wspomnienia z porodu, a jakie są Wasze? Czy również czułyście, że zostałyście należycie potraktowane? Czy także mogłyście liczyć na wsparcie i pomoc lekarzy i położnych? Chciałabym jeszcze na koniec zaznaczyć, że opisana historia, to moje doświadczenie i nie oznacza to, że zawsze wszystko wygląda tutaj tak pięknie. Na szczęście akurat ja nie spotkałam się w Hiszpanii dotychczas z osobą, która narzekałaby na złe traktowanie podczas porodu, choć potrafię sobie wyobrazić, że znalazłaby się przynajmniej jedna taka kobieta.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz